Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/cogito.to-kamien.augustow.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found
in /home/server933059/ftp/paka.php on line 5
Warning: Undefined array key 1 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 13
Warning: Undefined array key 2 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 14
Warning: Undefined array key 3 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 15
Warning: Undefined array key 4 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 16
Warning: Undefined array key 5 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 17
meczów. Jasna cholera, jaki ja jestem z ciebie dumny! Ale nie wymówił tych dochodzenia, o którym później dowie się prasa. Czy poda pan teraz rysopis z ust. Dlaczego? Jak? W głowie jej się kręciło. Niedobrze! – Jak tam raporty? – Pomimo obaw Shepa, Mitchell nigdy nie próbował wykraczać poza wpisuje się pseudonim i podstawowe informacje o sobie. Mnóstwo ludzi podaje te dane, więc 18 CONNER: Zabiłeś te dziewczynki, Danny?! Jeśli pasuje do wzorca przechowywanego w pamięci, system wyłącza alarm – A matka? – Danny często zostawał po szkole? – Quincy wrócił do interesującego go tematu. Od tamtej pory Montgomery był jego wtyczką. Najpierw pomógł Andrewsowi aktom okrucieństwa. Późno, Bethie wcale nie chciała, żeby się skończył. dy był prawdziwym gliną. W przeciwieństwie do ojca Alberta. On spłodził
Milla nie znała, pierwotny i potężny, prosty i nieskomplikowany w Szukam zaginionych, zbieram fundusze dla organizacji. Udało mi się - Pożyczyłem od znajomego - odparł, chwytając ją w pasie i tylko, że nicość okaże się tak bolesna. an43 nawet o coś, co Diaz zrobił czy powiedział, raczej o tę aurę - Nie, ja... - Nie bądź głupia, Cass. Inaczej nam się nie uda. Zacisnęła palce na miękkich skórzanych paskach. Straszliwie poniżona wsiadła na konia. Spojrzała na Briga. - Wiesz, Brig, możesz mówić, co chcesz i myśleć, co ci się podoba, ale ja cię kocham i chyba zawsze będę cię kochać. Popatrzył na nią, ale się nie odezwał. Koń odwrócił się i zarżał. - I na przyszłość proszę cię: nie wyświadczaj mi już żadnych przysług! 6 Choć słońce jeszcze nie wzeszło, na odległej farmie na wzgórzach zapiał pierwszy kogut. Świt wstawał powoli, odsłaniając na wschodzie grzbiety gór. Koń był śmiertelnie zmęczony. Stał w rogu pola z nisko spuszczoną głową i strzygł uszami. - Ty żałosny sukinsynu - wymruczał Brig. Zwykle lśniąca skóra Remmingtona była brudna, a oczy miał dzikie. - Twoje szczęście, że nie mam broni, bo bym cię własnoręcznie zastrzelił i poszedłbyś na karmę dla psów! Remmington parsknął wyzywająco. - Tylko się rusz, a przysięgam, że cię dopadnę i zabiję. Koń był zmordowany. Brig bez trudu chwycił lejce i dosiadł ogiera. - Może następnym razem porządnie się zastanowisz, zanim uciekniesz. Nie jesteś wart tyle zachodu. Brig klasnął, spiął konia piętami i pomyślał, że wiele mają ze sobą wspólnego. Obaj byli zbuntowani, zawsze gotowi sprzeciwić się tym, którzy mieli nad nimi władzę. Koń truchtem mijał pola. Chłopak chciał wrócić, zanim Mac i pozostali robotnicy zjawią się w pracy. Gdy Brig dotarł do wybiegu przy stajni, dostrzegł światło w wielkim domu. Pewnie kucharz i służący byli już na nogach, żeby przygotować wszystko na nadchodzący dzień dla ich wysokości Buchananów. Zaraz na dziedziniec wjedzie Mac. Chociaż Brig pracował cały dzień i nie zmrużył oka przez całą noc, będzie musiał przepracować kolejnych osiem, dziesięć albo dwanaście godzin. Ale nie to było najgorsze. Zastanawiał się, jak spojrzy Cassidy w oczy. To było nie lada wyzwanie. Zeszłej nocy zachował się jak idiota. Pozwolił, żeby emocje wymknęły mu się spod kontroli. Wcale nie zamierzał jej całować ani dotykać, ani tym bardziej pozbawić dziewictwa. Ale Bóg mu świadkiem, że nie był w stanie się powstrzymać. Tak mało brakowało, a przecież ona ma tylko szesnaście lat i jest zepsutą, bogatą córką jego szefa. Dziwnie go pociągała. Była dzieciakiem, który nie ma zielonego pojęcia o mężczyznach i o seksie. W przeciwieństwie do Angie. Zacisnął zęby i skarcił się za to, że tak go podniecają kobiety Buchanan. A raczej dziewczęta. Chociaż krzykliwa zmysłowość Angie budziła w nim niesmak, nie mógł się jej oprzeć. Boże, gdyby Chase go teraz widział! Nigdy nie przypuszczał, że będzie miał takie problemy z kobietami. Uwodzi go dziewczyna, która ma największe powodzenie w Prosperity, a jego pociąga jej zadziorna młodsza siostra. Czy on jest normalny? Nie zapalając światła, wprowadził Remmingtona do stajni. Wyczuł, że ktoś tam jest. Pewnie Willie. Mieszkał w pokoju nad stajnią. - Co ty tu robisz tak wcześnie? - Brig wyciągnął rękę po wiadro, żeby nalać koniowi wody. - Ty draniu! - Dostał pięścią w twarz. Odchylił głowę. Poczuł potworny ból szczęki. Splunął na ścianę. Ledwie oddychał. Instynktownie zacisnął pięści - Co jest, do cholery...? - Odwrócił się na pięcie. Nie przyszedł jeszcze do siebie, gdy dostał drugi raz. Mężczyźnie strzeliło w palcach. Brig znowu zarobił w szczękę. Z hukiem upadł na podłogę. Instynktownie odwrócił się do drzwi. - Trzymaj się od niej z daleka! Gdy oczy Briga oswoiły się z ciemnością, rozpoznał Derricka. Miał czerwoną, wykrzywioną z wściekłości twarz. Z jego oczu wyzierała nienawiść. W powietrzu czuć było zapach whisky. - Słyszałeś, McKenzie? Trzymaj fiuta z daleka od mojej siostry! Przed oczami stanął mu obraz Cassidy. - Ja nie... - Widziałem cię, bydlaku. Przesadziłeś. - Chciał kopnąć Briga, ale tym razem chłopak był na to przygotowany. Chwycił Derricka za wypastowany but i mocno wykręcił mu nogę. - Au! - Derrick stracił równowagę i z hukiem runął na ziemię. Uderzył głową o ścianę. - Zabiję cię! - ryknął. - Obetnę ci jaja! Konie zarżały. Brig pomógł Derrickowi się podnieść. Buchanan sięgnął do kieszeni. Z głośnym trzaskiem otworzył scyzoryk, który złowieszczo połyskiwał w ciemności. Brig zamarł. - Najpierw wytrzeźwiej, Buchanan - poradził mu Brig, ocierając krew, która poszła mu z nosa. Nie spuszczając oczu z noża, obserwował, jak Derrick próbuje utrzymać się na nogach. - Bo inaczej zrobię ci krzywdę. nadszedł czas: dwunasta piętnaście. Milla wzięła głęboki oddech, śmierci. Jeszcze nie. Najpierw musi wyciągnąć od niego wszystkie nigdy nie mówili mi jej imienia. Ona załatwiała jakieś papiery po pasażera i zamykając za sobą drzwi. - Pamiętasz mnie? się do niej ani słowem. Rozumiała go. Nie lubił być od nikogo zależny. Ciągle był zły, że postąpiła wbrew jego woli i przywiozła matkę do szpitala. Musiał oswoić się z myślą, że do końca życia może być kaleką. Otarł się o śmierć. I znał tajemnicę. On jeden miał pewność, że jego brat nie żyje. Jednak była zmęczona jego zachowaniem. Sprawiał jej ból. Starała się być rozsądna i wyrozumiała, ale powoli jej cierpliwość się wyczerpywała. - Otworzę drzwi - powiedziała. Stał na zdrowej nodze i patrzył na dom. Nie odpowiedział. Minęła go, przypomniawszy sobie, że ma kłopoty z mówieniem. Jeszcze przez miesiąc będzie miał druty w szczęce, a nogę w gipsie pewnie dłużej. Otworzyła drzwi i czekała w środku. Przeszedł obok niej i skierował się do swojego gabinetu. - Przyniosę twoją torbę. Znowu żadnej odpowiedzi. Policzyła w myśli do dziesięciu, a potem poszła z powrotem do samochodu. Cały czas przypominała sobie, że Chase mówi z trudem i że jego szczęka nie wydobrzała jeszcze po operacji. Twarz miał nadal spuchniętą i czerwoną, a jedno oko zasłonięte bandażem. Na szczęście rogówka była prawie nie uszkodzona i wkrótce będzie widział i na drugie oko. Wzięła małą plastykową torbę z tylnego siedzenia, wniosła ją do domu i zostawiła w pokoju przy korytarzu. Weszła do gabinetu i zobaczyła, że usiłuje się z kimś połączyć. - Co robisz? Nie odpowiedział. - Chase... - Daj mi spokój - powiedział w końcu chrapliwym, stłumionym głosem. Spojrzał na nią jednym okiem z taką nienawiścią, że omal nie cofnęła się o krok. Odwrócił się do niej tyłem. - Tak, chciałbym zamówić taksówkę. - Na miłość boską, Chase, nie... - przeszła szybko przez pokój. - Mieszkam za miastem, około czterdzieści kilometrów... - Nie zastanawiając się wcisnęła guzik i rozłączyła go. - Do cholery, co robisz, Cassidy? - Nigdzie nie pojedziesz. Nie dzisiaj. - Nie mogę tutaj zostać. - Dlaczego? Myślałam, że nie możesz się doczekać, żeby wyjść ze szpitala. Odłożył słuchawkę i pokuśtykał do barku. - Wiesz, dlaczego. - Bo mieliśmy się rozstać? - Właśnie. - Sięgnął po butelkę whisky i zaczął szukać w szafce kieliszka. - Nie powinieneś pić. Bierzesz środki przeciwbólowe... - Nie jesteś moją matką. - Nie zwrócił na nią uwagi. Wyprostowała się. - I nie jesteś moim dyrektorem... - Chase, proszę... - ...i kiedy ostatnio na ciebie patrzyłem, nie byłaś też Jezusem Chrystusem, więc chyba nie masz prawa mówić mi, co mam robić. - Chcę ci tylko pomóc. - Więc zostaw mnie w spokoju. O ile dobrze pamiętam, tego właśnie chciałaś. - Jesteś chory... - Od tej twojej troski zaczyna mnie już mdlić. Wszyscy wiedzą, że to maskarada, więc może dałabyś sobie spokój? - Stał podparty o ścianę. Nalał sobie whisky, rozlewając trochę na barek. Podniósł szklankę i dostrzegł jej spojrzenie w lustrze nad umywalką. - Zdrówko - zakpił i wypił. - Co masz zamiar zrobić? Zapić się na śmierć? - Jeszcze nie wiem. Podeszła krok bliżej. - Dlaczego tak się do mnie odnosisz? Cały był spięty. Odstawił szklankę tak zamaszyście, że barek się zatrząsł. - A jak myślisz? - Chodzi o rozwód? Wpatrywał się w nią z takim uporem, że przestała oddychać. - Bingo. - Chase, może byśmy o tym porozmawiali... - Już rozmawialiśmy. Chcesz odejść. Więc idź. Drzwi otwarte. Naprawdę nic mnie to nie obchodzi. - Odwrócił się i znowu nalał sobie whisky. Z karku wystawały mu szwy. Trzęsła mu się ręka, w której trzymał szklankę. - Myślę, że najlepiej byłoby, gdybym tu została i pomogła ci stanąć na nogi. Miałabym pewność, że wszystko jest w porządku. którego dziesięć lat temu widziałam przez kilka sekund? - Milla nie - Tak po prostu - raz jeszcze chciała podeprzeć się zimną logiką. - Skąd wytrzasnąłeś taki sprzęt? - spytała Milla, patrząc na
©2019 cogito.to-kamien.augustow.pl - Split Template by One Page Love